Grzegorz Bukała
Gdzie?W piątek, 14 lipca, o godz.18:00, w bydgoskiej „Światłowni”, wystąpi ze swym autorskim recitalem Grzegorz Bukała – lider i współzałożyciel Wałów Jagiellońskich. Koncert, zatytułowany „Było sobie życie, czyli rozważania nad niedopitą szklanką”, to bilans jego ponad 40-letniej, artystycznej kariery.
Wystąpi sam z gitarą, a zaśpiewa zarówno piosenki z nominowanej do Fryderyków ’2009 płyty „Pocztówki z Macondo”, jak i te śpiewane wespół z „Wałami J.” Ale będzie też sporo niespodziewajek – wyciągnięte z lamusa „hiciory” z początków jego kariery i kilka najnowszych, dotąd jeszcze niepublikowanych. I na pewno nie zabraknie paru songów powstałych podczas 15(!) lat przeżytych przez artystę w Bydgoszczy.
Zapraszamy więc wszystkich miłośników piosenki literackiej do wspólnego świętowania 607 rocznicy klęski Krzyżaków pod Grunwaldem.
GRZEGORZ BUKAŁA
Nieco zapomniany, a jeszcze nie tak dawno bardzo popularny i lubiany artysta. Piosenkarz, autor tekstów, kompozytor, kojarzący się nade wszystko jako wokalista z Wałami Jagiellońskimi, którego to kultowego zespołu był swego czasu współzałożycielem i jednym z liderów. – Się urodziłem w Gdańsku, 13 maja 1952 roku – śmieje się ironizuje – Według chińskich astrologów rokiem tym rządził Smok, a na nieboskłonie panoszył się Byk. Smok i Byk – krzyżówka, która nie wróżyła spokojnego żywota. Dość powiedzieć, że z taką samą chimerą zmagał się Salvador Dali, a to musiało boleć. I stąd zapewne jego (S.D.) boskie szaleństwo się wzięło. Ale nie tylko, bo jak opowiada artysta o, jakby nie było, kabaretowej proweniencji – Sprawcą moich wszystkich, w tym i artystycznych problemów jest był niewątpliwie dziad mój – Grzegorz, a dokładniej geny, którymi raczył mnie był uraczyć. Rodzinny przekaz niesie bowiem, że gdy w polu za pługiem, czy tam innym prymitywnym narzędziem konia poganiał, to przyśpiewki różniste, nierzadko obrazoburcze, zwykł był na cały głos wyśpiewywać. I absolutnie nie przeszkadzała mu w tym bliższa, czy dalsza obecność niewiast, dzieci, własnych czy księdza dobrodzieja. Wtedy to pono, gdy już w robotę się nieco wciągnął, gardłowym, nieco ściszonym głosem zaczynał monotonnie mruczeć pod nosem dzieło swego żywota: jedna dyna, druga dyna, trzecia dyna, czwarta dyna…. Dziadek do szkół chadzał (wieść gminna niosła, że nawet z samym paniczem Władysławem, późniejszym generałem Sikorskim, do jednej klasy uczęszczał, bo Bukały w majątku Sikorskich posługiwały od zawsze), do setki więc pewnie i zliczyć potrafił, ale żadna z rodzinnych opowieści nie precyzowała do ilu dyn w tym twórczym zapamiętaniu dochodził przed pointą. następował finał – … jak się zeszli wszytkie dyny, to mi portki z dupy zdjeny. Tak, kochani moi, tu nie ma żartów. Dziad mój Grzegorz był prekursorem. Ojcem i matką w jednym, był On! Bluesa, rapa, i hip-hopa naszego narodowego, że o disco-polo nie wspomnę…
W 1977 roku Grzegorz Bukała ukończył studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Gdańskiej, wchodząc w posiadanie papierów na inteligenta. – Technicznego, bo technicznego, ale jednak – erudyta inaczej – komentuje. W lutym 1979 roku, po zakończeniu służby wojskowej (w stopniu rezerwowego podporucznika), jak ujawnia artysta, podjął pierwszą, jak sam ujawnia i jak się potem okazało ostatnią pracę najemną, na etacie starszego referenta ds. jaj, kabaretu i piosenki studenckiej w Klubie Studentów Wybrzeża Żak. Po kilkunastu miesiącach, w lipcu 1980 roku, powziął w swoim mniemaniu dramatyczną decyzję o zajęciu się profesją twórcy i artysty estradowego w zespole Wały Jagiellońskie. Z tym kultowym zespołem występował nieomal 13 (sic!) lat (ponad 2 tys. występów), do czerwca roku 1989 roku, odnosząc sporo sukcesów. Zdobył m.in. I Nagrodę na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie w 1978 roku za piosenkę „Wariacje na temat skrzypka Herzowicza”, a na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu, wraz z Wałami Jagiellońskimi, nagrody: dziennikarzy w 1978 roku i publiczności w 1983 roku oraz w pamiętnym – 1981 roku, jedyną w historii tego festiwalu nagrodę „Złoty Kafel Solidarności”. – w 1981 roku na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. a także A poza tym może się pochwalić ponad milionem sprzedanych egzemplarzy płyt (w tym 2 o statusie złotej; w sumie z Wałami nagrał 3 długogrające płyty długogrające), tysiącem paru tysiącami koncertów w kraju i poza granicami (m.in. USA, ZSRR, Niemcy), udziałem w wielu prestiżowych programach telewizyjnych (np. prowadzenie w duecie z R. Schuberthem wieczoru sylwestrowego 1983/1984 w TVP1). Zanim w roku 1990 roku otworzył własną firmę – Agencję Promocji Telewizyjnej Teraz – został jednym z 6 pierwszych w Polsce licencjonowanych maklerów giełdowych Bydgoskiej Giełdy Towarowo-Pieniężnej, a jego specjalnością był rynek dzieł sztuki. W 2008 roku ukazała się jego pierwsza i jak dotąd ostatnia płyta solowa debiutancka solowa płyta „Pocztówki z Macondo” Płyta, nominowana do Nagrody Fryderyka ’2009, jest zarejestrowanym na żywo w studio radiowym im. Agnieszki Osieckiej, zaśpiewanym z towarzyszeniem 17 osobowej orkiestry, autorskim recitalem artysty. Piętnaście zawartych na niej piosenek z tekstami i połową kompozycji jego autorstwa, znakomicie zaaranżował Marcin Partyka, kierując zarazem orkiestrą, którą do tego celu wziął był i powołał. (nominacja do nagrody Fryderyki 2009), Wydana przez Polskie Radio, a zawierająca 15 utworów, do których teksty i muzykę napisał Grzegorz Bukała
A zaczynałem – wspomina Grzegorz Bukała – jak wielu, w niszowym segmencie usług rozrywająco-kulturalnych – piosence turystycznej. Gitara, trzy akordy na krzyż i nieskomplikowany, zapadający w pamięć i serce tekścik o wędrowaniu i malowniczym pejzażu, jako miejscu na życie i przeżycie. Te ogniskowe piosenki i zadzierzgnięte wówczas przyjaźnie, trwają i pewnie trwać będą nadal… ale to „Skrzypek Herzowicz” w szczególności, a Ewa Demarczyk jako zjawisko, niewątpliwie stali się przyczynkiem. Z jej recitalu w Teatrze Wybrzeże wyszedłem jak na haju, a vibrato z „Takiego Pejzażu” mnie – kilkunastoletniego wówczas szczawia, wprawiło w stan hipnotycznej ekstazy. Do dziś, a miałem okazję podziwiać na żywo wielu najwybitniejszych artystów ze świata i okolic, nikt i nic tego koncertu nie przebiło… Kiedy więc Bukała zdecydowałem się porzucić siermiężną dolę turysty - singera turyst-singersa i zostać studenckim artystą w pełnym tego słowa znaczeniu, krakowski Festiwal Piosenki Studenckiej stał się dlań mnie oczywistą oczywistością… Nim Szacowne Jury uczyniło mnie laureatem I Nagrody, pojawiłem się na festiwalu dwukrotnie. Najpierw w charakterze widowni, aby zobaczyć i usłyszeć o co się tam właściwie rozchodzi, potem sam z gitarą, by się oswoić z atmosferą (co udało się o tyle, że wyróżniono mnie dopuszczeniem do koncertu laureatów). Gdy zaś przyjechałem po raz trzeci, z moimi „Wariacjami na temat skrzypka Herzowicza” i już w towarzystwie „Wałów J.”, nieskromnie przyznam się, że lauru byłem pewien, choć nie sądziłem tylko, że będzie to laur najwyższy (ex aequo z Jackiem Kaczmarskim i Waldkiem Chylińskim). Pisząc bowiem moją piosenkę, wiedziałem wystarczająco dużo o krakowskim spleenie, oczekiwaniach festiwalowej frekwencji i gustach jurorów. Nie ulega wątpliwości, że Ewa Demarczyk i gremium, które mi tę nagrodę przyznało, ówcześni jurorzy sprawili, że polska inteligencja techniczna na zawsze utraciła być może najwybitniejszego z gdańskich elektryków. (bo na co stać było Wałęsę, to już bowiem wszystkim wiadomo…)
A w temacie „Wariacji na temat…” warta przytoczenia jest anegdotka, którą autor zamieścił w jednym ze swoich felietonów: W sierpniu roku 1980 przebywałem na saksach w RFN. Niemiec dobrze płacił, karmił, a ja wykonywałem niespecjalnie skomplikowane roboty przydomowe, nasłuchując bacznie wieści z Warszawy, gotów w każdej chwili wracać na ojczyzny łono, by bić Moskala. Remontowałem akurat piwnicę, sporą, taką typowo niemiecką – 100 m kwadratowych w kafelkach, regałach, wecki, wino, itp. itd., radio jak zawsze ustawione na I program Polskiego Radia, o 15.10 usłyszałem znajomy, choć od pewnego czasu niesłyszany sygnał „Muzyki i Aktualności”. A zaraz po tym sygnale, lektor oznajmił wstrzymującemu dech światu, strajkującej Polsce i mnie, samotnemu gastarbeiterowi, że na fali głębokich sierpniowych przemian, cenzura wymiękła i nieprawomyślna audycja wraca na fale eteru. A skoro tak, to jedyna piosenka, jaka może ten historyczny powrót dopełnić, to ta… I co ja słyszę? Wyjmijcie skrzypce – Herzowicz, podobno gracie, jak z nut?... I co ja czuję? Duszność straszliwą, klaustrofobiczną, bo urosłem nagle do rozmiarów kolosa i ta deutche Keller nie na moją miarę skrojona! Wypadam więc z niej na pole i drę się wniebogłosy – Rany boskie, ludzie, to ja, ich bin! To moja piosenka, meine Sing! I co? I jajco! Wsi spokojna, wsi niemiecka, ni rodaka, ni Niemca żadnego, na zegarku 15.14 i Schluss, po ptokach! Chwila mego największego życiowego tryumfu odpłynęła bezpowrotnie i bez sensu. A na otarcie łez, napisałem wówczas sobie i narodowi „Gruszę, a sprawę polską”.
A potem nadszedł czas „Jagiellońskich Wałów”. Niezły czas... jak sam go Grzegorz Bukała ocenia … kiedy pracując, świetnie się bawiliśmy, bawiąc, nieźle zarabialiśmy, zarabiając zaś, niekoniecznie myśleliśmy o pracy. O pracy, czyli ciągu dalszym tworzenia. W naszych nowo pisanych piosenkach coraz mniej było żaru, żartu, refleksji. Lekko, łatwo i przyjemnie! PRL- owska dewiza „naszej małej stabilizacji” dopadła i nas. Ta nadmierna lekkość bytu okazała się ciężarem ponad nasze możliwości. Zwłaszcza, że po 13 latach intensywnego trwania na topie, nastąpiło naturalne zmęczenie materiału. Szkoda, bo był to niezły szyld. Autor i wykonawca niezapomnianych piosenek, żeby tylko wspomnieć ponadczasowe, w pełni autorskie „Wariacje na temat skrzypka Herzowicza”, „Małą piosenkę o niebie” z muzyką Andrzeja Pawlukiewicza, poświęconą jego pamięci fascynującej postaciwielkiemu przyjacielowi Wojtkowi Belonowi Wojtka Belona, czy też „Twój pierwszy elementarz”, śpiewany i napisany wraz z Rudi Schuberthem, o swoim aktualnym stanie ducha i materii donosi z jak zawsze nieskrywaną autoironią: mieszka obecnie pod Warszawą, gdzie jak przystało na potomka znanego onegdaj Grzegorza B. oddaje się pracy twórczej. W przeciwieństwie do znamienitego przodka na niwie twórczej…Dodaj 2-3 zdania od siebie…Nie wiem, jak tam na Marsie, ale po „Wałach” życie istnieje! Wiem to z autopsji. Owszem, burzliwe jest ono i pełne niespodzianek, czasem z radości dech zapierające, częściej w kość do bólu dające, ot – takie sobie całkiem prozaiczne „c’est la vie”. Imałem się wielu zajęć, brałem za realizację paru nieco szalonych pomysłów, nosiło mnie po świecie, po ludziach, po próżnicy też. I wszystko tylko po to, by wrócić do punktu wyjścia – konstatacji, że jedyne co chcę, lubię i naprawdę umiem robić, to pisać, komponować i śpiewać te moje piosenki(?). A tryumfalny comeback przede mną, bo wielcy artyści najlepiej sprzedają się pośmiertnie!
Wstęp-cegiełka na Światłownię - 10 zł, niepełnosprawni, emeryci, studenci-8 zł